Na tej stronie zamieszczamy historie kobiet, które zostały skrzywdzone przez sąd kierujący się stereotypowymi poglądami na temat kobiet i ich rzekomych obowiązków rodzinnych oraz uprzedzeniami i niechęcią wobec tych kobiet, które z tych wyimaginowanych obowiązków nie wywiązują się tak, jak sobie życzy stosujący przemoc mąż i wspierający go uczestnicy rozpraw w sądach karnych i rodzinnych. Przesyłajcie nam swoje historie na stronie [ KONTAKT ]
Historia Stasi
„Nie gotowałam i nie prałam, dlatego uznano mnie za współwinną rozpadu małżeństwa”.
Byłam mężatką 41 lat. Na początku związku z powodów lokalowych mieszkaliśmy z mężem osobno – ja w Piotrowicach u rodziców, mąż w hotelu robotniczym we Wrocławiu. Mąż był więc tzw. dochodzący – przyjeżdżał do mnie tylko na soboty i niedziele, a wyjeżdżał w poniedziałek. Byłam sama, zdana wyłącznie na pomoc rodziny: wtedy, kiedy urodziło się nasze pierwsze dziecko – córka, potem drugie – syn. Również wtedy, kiedy po raz pierwszy przez miesiąc przebywałam w szpitalu. Także kolejne pobyty w szpitalu znosiłam samotnie.
Mieszkanie we Wrocławiu otrzymaliśmy pięć lat po ślubie, dzięki pomocy mojego stryja. Udało się je urządzić dzięki pomocy moich rodziców. Po przeprowadzce do Wrocławia, mimo, że dzieci były malutkie, od razu podjęłam pracę. Na męża nie mogłam liczyć, ponieważ dokładał się do wspólnej kasy raczej z przypadku. Przez wiele lat pracowałam jako kucharka w szkole, a w czasie wakacji dorabiałam na półkoloniach i koloniach. Po pierwsze, żeby dzieci mogły wyjechać na wakacje – bo mąż nigdy nie brał urlopów; po drugie, żeby mieć dodatkowy zastrzyk finansowy. Nasz związek nie był usłany różami; mąż nie stronił od kieliszka i prowadził rozwiązły tryb życia. Piętnaście lat temu przeszedł na rentę zawodową, ponieważ zachorował na alergiczne zapalenie skóry. Rok później ja zachorowałam na nowotwór i przeszłam ciężką operację oraz ponad roczną rehabilitację. W tym czasie mąż nie tylko nie odwiedzał mnie w szpitalu, ani się o mnie nie troszczył, ale częściej niż wcześniej organizował libacje w domu, zapraszał koleżanki i kolegów, stosował wobec mnie wulgarne słowa i wyzywał od darmozjadów. Ciężka sytuacja finansowa zmusiła mnie do złożenia wniosku o alimenty do sądu w 2004 roku. Zaraz po tym, żeby nie płacić alimentów mąż złożył pozew o rozwód bez orzekania o winie. Nie zgodziłam się na takie rozwiązanie; złożyłam pozew o uznanie winnym za rozpad naszego małżeństwa wyłącznie męża. Okazało się jednak, że sąd wziął pod uwagę wyłącznie argumenty mojego męża i jego pełnomocnika. Sędziowie nie dopuszczali mnie do głosu, odnosili się do mnie z pogardą, niejednokrotnie wyśmiewając mnie. Kwestia, że mąż od dawna posiada kochankę nie została wzięta przez Sąd pod uwagę. Zostałam osądzona tylko na podstawie zeznań męża, który oczernił mnie i dodał od siebie kilka nie mających miejsca faktów.
W Uzasadnieniu Sąd napisał, że [cytuję] „poważny konflikt między małżonkami, skutkujący rozkładem ich wspólnego pożycia, miał miejsce w 1992 r. W związku z chorobą zawodową powoda ustał jego stosunek pracy. Powód przebywał w mieszkaniu najczęściej samotnie, bowiem ku jego niezadowoleniu pozwana wyjeżdżała często do swej matki w Piotrowicach (…). Niezadowolenie to powód wyrażał głośno, bo był przyzwyczajony do tego, że pozwana w tym małżeństwie gotuje obiady i wykonuje opierunek. (…) Z kolei pozwana uzależniła gotowanie dla powoda i pranie jego rzeczy od tego, czy powód będzie w należyty sposób przyczyniać się do wspólnego utrzymania (powód uzyskał wysoką emeryturę). Był czas, że powód płacił znajomej…Jadwidze C. za pranie i gotowanie kwotę 300 zł miesięcznie.” Poza tym Sąd uznał, że [cytuję] „Powodowi wprawdzie zdarza się używać alkoholu, jednakże nie ma to cech nadużywania w sposób ciągły”.
Uznana za współwinną rozpadu małżeństwa nie mogę starać się o alimenty od męża, mimo że jestem w tragicznej sytuacji materialnej i zdrowotnej. Jestem po operacji jelita, na którym stwierdzono nowotwór, jak również po długiej wyniszczającej chemioterapii. Obecnie odzywają się inne dolegliwości (w grudniu czeka mnie operacja oka). Mogę jeść tylko specjalne produkty żywnościowe. Sąd uznał, że alimenty nie zostaną mi przyznane, ponieważ nie znajduję się w niedostatku. Były mąż ma 1600 zł emerytury, podczas gdy ja wręcz głoduję. Za 618 zł emerytury, po zakupie lekarstw, zostaje mi 350 zł. Za to muszę się utrzymać. Do pracy się nie nadaję ze względów zdrowotnych; próbowałam poszukać dodatkowego zajęcia, ale w urzędach pracy od razu mówiono mi, że w moim wieku i z moim zdrowiem nikt mnie nie przyjmie. Co mam teraz zrobić? Jak oceniać sytuację, w której chroni się mojego męża? Czy żałować, że poświęciłam się wychowaniu dzieci i pracy?